Przyznaję, że długo zastanawiałem
się nad zakupem Zgrozy w Dunwich. Poza jednym, znane mi były
wszystkie te opowiadania, często czytane w oryginale, posiadane też w innych
zbiorach wydanych w Polsce. Ostatecznie przekonała mnie opinia znajomej i fakt
dodruku w twardej oprawie. Oraz potrzeba pretekstu do ponownej lektury dzieł
Samotnika z Providence.
Nie owijając w bawełnę: była to
świetna decyzja. Otrzymałem pięknie wydaną księgę – od bluźnierczo zielonej okładki
przedstawiającej Wielkiego C., po znakomite ilustracje wewnątrz (można tylko żałować, że
nie ma ich więcej). Również dobór opowiadań nie budzi zastrzeżeń: otrzymujemy cały kanon Mitów Cthulhu z przyległościami. Zastosowano klucz
chronologiczny, tak więc zbiór zaczyna się od Dagona z 1917, a
kończy na Nawiedzicielu mroku z 1935, po którym następuje posłowie
autorstwa tłumacza, Macieja Płazy.
No właśnie – to już trzeci
akapit, a ja jeszcze nie wspomniałem o sprawie najważniejszej, czyli nowym
przekładzie. Po raz pierwszy proza Lovecrafta urzekła mnie w takim
samym stopniu, jak Poe w tłumaczeniu Leśmiana albo twórczość Grabińskiego.
Odważę się bluźnierczo stwierdzić, że Lovecraft w przekładzie Płazy jest lepszy
niż Lovecraft w oryginale. Największe wrażenie zrobiła na mnie lektura W
górach szaleństwa – opowiadania, które wprawdzie zawsze doceniałem ze
względu na zawarte w nim pomysły, ale które równocześnie było dla mnie
wyjątkowo męczące. Nic dziwnego – ogromną jego część stanowią opisy
niezmierzonych antarktycznych przestrzeni i cyklopowego miasta Przedwiecznych.
Dopiero w najnowszym przekładzie są one tak plastyczne i przejmujące, że pełnym
blaskiem może świecić ten niezwykły talent amerykańskiego pisarza nie tylko do
przenoszenia czytelnika w obce miejsca, ale też do pozostawiania w nim
niesamowitych wspomnień z tych podróży. Nadmienię jeszcze, że po raz pierwszy
przeczytałem co by nie patrzeć ten dosyć długi tekst za jednym zamachem, nie
będąc w stanie oderwać się od lektury do późnych godzin nocnych.
Egzaltuję się, ale W
górach… to największy wygrany tej antologii: momentalnie stał
się jednym z mojej "wielkiej trójki" najlepszych opowiadań
Lovecrafta, obok Koloru z innego wszechświata i Widma nad
Innsmouth.
Z dwoma ostatnimi łączą się pewne
ciekawe kwestie tłumaczeniowe. W jednej z recenzji znalazłem zarzut odnośnie
nowego tytułu Koloru…. Nie zgadzam się z tą krytyką – w oryginale Lovecraft kilkakrotnie używa sformułowań, które jasno odnoszą się do
innych wymiarów i wszechświatów, z których to rzekomo miałby przybyć obcy byt.
Zmiana tytułu, w celu chociażby podkreślenia odrębności nowego tłumaczenia, nie
kłóci się więc z treścią opowiadania. Znacznie więcej wątpliwości mam odnośnie
ostatniego akapitu mojego ukochanego Widma nad Innsmouth. Zamiast
biblijnego w chwale i wspaniałościach na wieki (tłum. Ryszarda
Grzybowska), w tym wydaniu znajdujemy we wspaniałościach i chwale po najdłuższe czasy. W oryginale
mamy amidst wonder and glory for ever i podejrzewam, biorąc pod
uwagę treść opowiadania oraz pochodzenie Lovecrafta, że jest to zamierzone
odbicie the kingdom, the power, and the glory forever. Strasznie mnie
ciekawi, co nakłoniło tłumacza do obrania innej drogi, która nieco jednak osłabia wydźwięk tego fragmentu.
Jeżeli już jesteśmy przy krytyce,
to jedno opowiadanie okazało się sporym rozczarowaniem. Jest to… uwaga… opowiadanie
tytułowe. Po przeczytaniu go w nowym tłumaczeniu doszedłem do wniosku, że
Lovecraft sprawił figla czytelnikom i napisał pastisz utworów Arthura Machena
oraz swoich własnych. Już sam fakt absurdalnego nagromadzenia niesamowitości na
pierwszych stronach odróżnia je od misternie budowanej atmosfery w Szepczącym w ciemności czy W górach szaleństwa. Absurdalność
i śmieszność tekstu pogłębia użycie w nim dialektu wieśniaków z Nowej Anglii:
muszę przyznać, że dopóki znałem Zgrozę… w poprzednim tłumaczeniu,
w którym zamiast dialektu mieliśmy lekką tylko archaizację, byłem skłonny odbierać je na poważnie. Co ciekawe, to właśnie tłumaczenie Macieja Płazy
lepiej oddaje tekst oryginału i dlatego skłaniam się ku opinii, iż Lovecraft w
takim właśnie kształcie to opowiadanie sobie umyślił. Niestety, nie jest ono
ani straszne, ani śmieszne: sprawia wrażenie niemalże typowej sesji rpg, z obowiązkowym rytuałem i odegnaniem potwora w
końcówce.
Nie jestem też zbyt wielkim fanem Cienia spoza czasu, opierającego się wprawdzie na świetnym
założeniu i przez dwie trzecie swojej długości trzymającego wysoki poziom, ale
wiele tracącego w niepotrzebnie wydłużonej i przewidywalnej końcówce. Dobrze,
że po nim następuje jeszcze dobry Nawiedziciel mroku, co ciekawe
pozbawiony typowego dla Lovecrafta rasizmu w odniesieniach do społeczności
Włochów w Providence.
Wspomniałem, że jednego z zamieszczonych
opowiadań nigdy wcześniej nie czytałem. Teraz to nadrobiłem i bardzo się z tego
cieszę. Chodzi o Szczury w murach, gotycką opowieść z niesamowitym
kanibalistycznym finałem. Lovecraft w wersji (niemalże) gore.
Na koniec lista opowiadań i moje oceny w skali od 1 do 10:
1. Dagon – 5
2. Ustalenia dotyczące zmarłego Arthura Jermyna i jego rodu –
6
3. Wyrzutek – 4
4. Muzyka Ericha Zanna – 6
5. Szczury w murach – 7
6. Święto – 5
7. Zew Cthulhu – 8
8. Przypadek Charlesa Dextera Warda – 8
9. Kolor z innego wszechświata – 10
10. Zgroza w Dunwich – 4
11. Szepczący w ciemności – 9
12. W górach szaleństwa – 10
13. Widmo nad Innsmouth – 10
14. Cień spoza czasu – 6
15. Nawiedziciel mroku – 7
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz